top of page

ROSZCZENIOWY MILENIALS

Cierpienia roszczeniowego milenialsa

Zanim ktoś coś powie – wszystkie przykłady są z życia i doświadczeń moich lub bliskich mi osób.

Jestem milenialsem. Czy roszczeniowym? No więc całe zeszłe pokolenie uważa, że tak. Zależy mi tylko na pieniądzach, chcę zarabiać miliony monet świeżo po studiach (warto dodać, że na pewno wybrałem jakiś nieżyciowy kierunek) i w ogóle, to boję się swe książęce dłonie robotą splamić. Nie ma co: znienawidzilibyście mnie na dzień dobry. </sarkazm>

Po pierwsze, pełne wzgardy chapeau bas, jeśli ktoś nie chce godnie zarabiać i woli tyrać niż zajmować się rodziną lub sobą – smutnyś, ale to twój wybór, szary obywatelu. Po drugie, pogadajmy o tworzeniu ogłoszeń o pracę. Bo nieraz myślałem, że się posikam ze śmiechu, gdy czytałem, co wy tam wypisujecie.

 

      1. Nazwa stanowiska.

Żyjemy w średnio spokojnych czasach i sporo ludzi w mniejszym lub większym stopniu obawia się o stabilność swojej pracy. No więc wyobraźcie sobie, że jesteście takim przerażonym absolwentem i szukacie pracy, która pozwoli wam – zaszalejmy! – wynająć kawalerkę na Mokotowie. Zakładając, że chcemy mieć w domu coś więcej niż tylko rozklekotany stół i 20-letnią amerykankę oraz nie marzymy o tym, by (za przeproszeniem) srać w kuchni, będziemy musieli wyłożyć na luksus własnego M1 ok. 1600-2200 zł (dane wzięte z otodom.pl). Do tego wydatki na jedzenie (z różnych źródeł: jest to od 411 do 1000 zł miesięcznie), komunikację  (90-dniowy Bilet Warszawiaka to 130 zł miesięcznie), do tego opłaty, ale to sobie na razie darujmy.

No i przegląda ten nasz absolwent oferty pracy, mając w pamięci pierwszą ratę i nagle widzi takie stanowiska: MAGIK JĘZYKOWY, SUPERBOHATER C#, NINJA MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH, TECHNICZNY EWANGELISTA (LUB KAZNODZIEJA) CZY PROROK CYFROWY… No i jarząbek.

Ja wiem, po co takie nazwy istnieją i dlaczego handlowiec jest dziś sejlz egzekjutiwem. Bo tak brzmi eksluzywnie, ągielsko, Ą-Ę.  Bo lepiej pokazać jabłko od strony nienadgryzionej (#Apple). Tylko pytanie do autorów tych ofert: naprawdę chcecie kogoś, kto poleciał na nazwę? Nie wolelibyście kogoś, kto chciałby pracować w waszej firmie, np. jako TŁUMACZ, PROGRAMISTA C#, REDAKTOR itd. Bo nawet nie wiem, czym są te ostatnie dwa stanowiska… obsługa klienta? Pomoc techniczna?...

      2. Zero konkretów.

Gdy patrzę na 90% ogłoszeń o pracę, to mam wrażenie, że rekruterzy są mega oderwani od rzeczywistości i czasami nawet nie wiedzą, czego taki potencjalny pracownik chce. Według większości rekruterów idealny kandydat:

  • Lubi chodzić na siłkę (argument nr 1 – Multisport zawsze i wszędzie!)

  • W czwartek je zupy (#ZupneCzwartki – w ogóle WTF?!)

  • W piątek to woli Colę (#PiątkiZColą)

  • Mieszka gdziekolwiek (wiele firm NIE PODAJE lokalizacji biura!)

  • Uwielbia opędzlować pomarańczkę przy kompie (#Owocowe…bo ja wiem? Wtorki?)

  • Po pracy pyknie partyjkę piłkarzyków (ale mi aliteracja wyszła!)

Ja jeszcze jestem w stanie przełknąć argument, że „przecież nie pracujemy dla pieniędzy, chodzi o samospełnienie i wyzwania” – tym zajmę się później –  ALE KTO PRACUJE DLA OWOCÓW? Owoce to ja sobie mogę kupić z pensji i nawet będą lepsze, bo banany zdążą dojrzeć, a nie będą zielone i takie mączniste, dziwne…  Owocki, zupki i Cola to ciekawe dodatki, ale niech to nie będzie wasza główna karta przetargowa, ludzie! Już milion razy lepszym argumentem jest karta żywieniowa czy bony, które można odliczyć z budżetu domowego!

 

      3. Pensja? Do negocjacji.

To mnie chyba irytuje najbardziej. Podawanie proponowanego przedziału pensji służy obu stronom. Nie wierzą? Zaraz wyjaśnię. Wyobraźcie sobie, że mamy gościa od IT, który biegle mówi po angielsku, ma jakieś tam trzy certyfikaty, ale brak mu doświadczenia. Widzi dwie oferty pracy – TWOJĄ i konkurencji.

Powiedzmy, że twój budżet na to stanowisko przewiduje wynagrodzenie dla pracownika w wysokości 8000–10000 brutto, ale jesteś super sprytny i zamieszczasz tylko info „Atrakcyjna pensja”, po czym wypisujesz te wszystkie zupki, owocki i inne multisporty, a konkurencja podaje: „Pensja: 4000–7000 brutto w zależności od doświadczenia”. Bez zupek, piłkarzyków, ani Rzodkiewki Żanety.

Z punktu widzenia kandydata twój konkurent wydaje się konkretny i godny zaufania, bo podaje stawkę, a nie liczy, że niedoświadczony absolwent nieśmiało poprosi o 2000 na rękę, ergo: kandydat zyskał, bo wie, na co może liczyć w danej firmie. Rekruter również zyskał, bo zgłosi się do niego wysoce wykwalifikowany kandydat.

Powiesz: „Kandydat jest głupi, bo nie rozeznał się w rynku i nie wie, ile jest wart jego praca!”. Macie rację. Tyle że twoja enigmatyczna oferta pracy na pewno mu w tym rozeznaniu nie pomoże. Jeśli nie podajecie możliwego wynagrodzenia (zwykłych widełek, czy  nawet wideł!), to dla mnie jest to jasny sygnał: pensja na tyle niska, że sami wiecie, że i tak nikt by się do was nie zgłosił.

I, błagam, nie próbujmy się nawzajem, notabene, ewangelizować, że wysokość pensji się nie liczy, że chodzi o samospełnienie. Tak mówią ci, którzy już się dorobili. Pieniądze nie są najważniejsze, ale żyjemy w czasach kapitalizmu – stety niestety.

 

      4. „Oferujemy:” czyli jedna, wielka copypasta.

Chyba wszyscy znamy formułkę, którą kandydat wkleja pod CV: „Zgadzam się na przetwarzanie blablabla…”. Problem w tym, że coraz częściej podobną formułkę możemy dostrzec w ofertach pracy. Co oferuje 9/10 polskich firm?

  • Szereg ciekawych wyzwań

  • Pracę w międzynarodowym środowisku

  • Możliwość używania języka obcego na co dzień (głównie SCC)

  • Młody, energiczny, fajny itd. zespół

Wiecie, co wolałbym przeczytać?

  • Dostęp do bazy szkoleń internetowych

  • Możliwa praca zdalna 1, 2, 3, X dni w tygodniu

  • Brak open space’u (kandydaci waliliby drzwiami i oknami!)

  • Pokoje cichej pracy

Podsumowując: wiem, że ninja, magik, owoce, cola i wspólne wypady na browca brzmią atrakcyjnie, niestandardowo i… śmiesznie?, ale raczej nie w przypadku sytuacji zawodowych, a w kontekście spotkania z kumplami. Spójrzcie na nas nie jak na roszczeniowe bachory, które myślą tylko o pieniądzach, ale jak na osoby, które chcą wiedzieć, na czym stoją i których zarobki bezpośrednio wpływają na warunki życia naszego i naszych najbliższych.

 

Dostrzegłeś podobieństwo? I słusznie, bo milenials też człowiek.

Ja miałem szczęście spotkać na swojej drodze kilka rekruterek, które były ze mną mega szczere i naprawdę solidnie prowadziły mnie przez procesy rekrutacji: służyły radą, pomogły dopracować prezentację na rozmowy kwalifikacyjne, podawały propozycje pensji, które odpowiadały moim kwalifikacjom itd. Da się. Bądźmy fair względem siebie.

 

Roszczeniowy Milenials

Rafał Tondera

PS Jeśli ktoś wie, jak się tu wstawia twarde spacje, to plis dajcie znać, bo aż mnie cholera bierze...

bottom of page